wiadać jéj zaczęła o oświadczeniu się szambelana o jéj rękę. Nagle spostrzegła wielką, bladość twarzy téj, którą ku piersi swéj garnęła, martwą nieledwie sztywność kibici, którą ramionami swemi obejmowała, i obłąkany wyraz oczu, w które, aby zbadać wrażenie, przez słowa swoje wywierane, zajrzéć usiłowała. Wnet osypała córkę czułemi i trwożnemi zapytaniami. Usta Adolfiny poruszyły się kilka razy, nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku. Uczuciem górującém nad wszystkiémi temi, które zdradzała powierzchowność jéj, było przerażenie. Powiodła dłonią po czole, szeroko rozwartemi oczyma wpatrzyła się w matkę i wymówiła: Straszno!
Pani Izabella zupełnie prawie pewną była, że córka jéj, przechadzając się wieczorem po ciemnych alejach ogrodu, przelękła się czegoś: cienia jakiegoś może, czy obcego człowieka. Kto wié? Miała ona może widzenie jakieś, ujrzała jakie widmo? Nic w świecie niemożliwém nie jest, a o Odropolu, tak jak zresztą o wszystkich starych i mało zamieszkiwanych dworach, opowiadano zawsze różne rzeczy. Zaczęła więc tulić córkę do piersi, i łagodnie wyrzucać, że wbrew jéj upomnieniom, odbywa samotne późne przechadzki. Adolfina wpatrywała się w nią ciągle jednostajnym, osłupiałym, przerażonym wzrokiem. Nagle, zawołała:
— Nie będę już... o! nigdy nie będę...
— Ależ uspokój się, proszę cię. Dlaczego takim dziwnym głosem powiedziałaś to: nie będę! Co nie będziesz? czego robić nie będziesz?
Głuchym ciężkim szeptem odpowiedziała:
— Wierzyć.
— Co mówisz? jakże można nie wierzyć? w co nie będziesz wierzyć?
— W nic.
Chwilę jeszcze rozmawiały tak z sobą, nie rozumiejąc się wzajem. Adolfina zaczęła drżéć całém ciałem ale zarazem
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.
— 238 —