baczyła, nie był-by to już ten, o którym... śniło się jéj tak cudownie; zakrywała twarz dłońmi, a z pomiędzy palców jéj płynęły na białą odzież potoki łez. Lecz potém odejmowała dłonie od twarzy i, osłupiałym wzrokiem, patrząc w przestrzeń, głucho zapytywała: więc cóż?... pytanie to suszyło łzy w jéj oczach, a zapalało w nich ponure płomię nieledwie szału. Porwała z gotowalni lichtarz z palącą się świecą, i po chwili była już w sali jadalnéj. Tam obszerniéj było, więcéj przestrzeni i powietrza... przestrzeń, w środku zaledwie obszernéj sali słabo oświetlona płomieniem świecy, po brzegach opływała grubym mrokiem. W kręgu słabego światła, dziewczyna w bieli, ze spływającemi na piersi potarganemi kosami, stanęła i wpatrzyła się w głębie grubych mroków. Pamiętała, że nie były one puste, że owszem były one zaludnione przez malowane twarze i postacie, którym z razu, po przybyciu do rodzinnego domu, przypatrywać się lubiła. Pamiętała, że nieraz, znudzona i stęskniona, stawała przed wizerunkami temi i snuła sobie o nich w wyobraźni swéj różne dziwne historye. Pochwyciła znowu świecę i, zbliżywszy się do jednéj ze ścian, podniosła ją wysoko. Migotliwy, żółty blask upadł na ciemne płótno, z którego, w mętnych nieco zarysach, wychyliła się postać i twarz kobieca. Nie była młodą, ani piękną, ani strojną. Na czarnéj, surowéj sukni, bielały ręce jéj, splecione z wyrazem spokojnéj rezygnacyi; z pomiędzy fałd szerokiéj krepy wychylała się głowa, w białym wysokim czepcu, z pasmami siwych włosów nad czołem i u skroni. Czoło jéj było tak zmięte i pomarszczone, jak w gniewnéj dłoni zgnieciona karta zżółkłego papieru. I policzki także, ściągłe, zżółkłe, pełne były bruzd i załamań, które dosięgały ust bladych, zwątlałych, a w zarys słodkiego uśmiechu wygiętych. Uśmiech na twarzy téj, któréj zmarszczki i fałdy opowiadać zdawały się o mnóztwie przecierpianych bólów i poniesionych trudów, o gorzkim a zwolna sączącym się napoju z czary życia wychy-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.
— 241 —