Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.
— 17— 

Żytnicki, za to, o czém inném jak o gospodarstwie i interesach majątkowych, myśléć nie umiał.
— Jest jeszcze rzecz jedna — zaczął, — o któréj z panią dobrodziejką pomówić żądałem. Budowle gospodarskie w Błoniu, Leśnéj i Szarogórze potrzebują...
Z ust pani Izabelli wyrwał się dźwięk, do stłumionego ziewnięcia podobny.
— Kochany panie Żytnicki! — zaczęła śpiesznie — czy nie moglibyśmy wszystkich kwestyi tych na późniéj odłożyć?.. Czuję się jeszcze sfatygowaną po podróży, trochę cierpiącą, i doprawdy nie mam dziś głowy do interesów...
Istotnie, wyraz twarzy jéj, słodki zawsze, objawiał zmęczenie i cierpienie.
Żytnicki wstał.
— Jeżeli tak, nie będę dłużéj fatygował...
Pani Izabella zerwała się z krzesła żywo i z wdziękiem.
— O nie! niech pan nie odjeżdża! proszę pana, wypijemy razem herbatę! Muszę przecież zaprezentować panu córkę moję już... dorosłą!
Przy ostatnim wyrazie uśmiechnęła się tak figlarnie, jak gdyby dawała do zrozumienia, że posiadanie dorosłéj córki było tylko żartem jéj saméj lub losu, i wskazując Żytnickiemu krzesło, pobiegła w głąb’ domu z wołaniem:
Adolphine! Adolphine!
Prędko bardzo wróciła, prowadząc za rękę córkę, która, rozgrzana snadź krzątaniem się około rozpakowywania „pamiątek“, nie miała na sobie indyjskiego szala, lecz w modnéj wązkiéj sukni, szczupła, sztywna trochę, z przymuszonym uśmiechem na ustach, powitała Żytnickiego wpółdziecinnym dygiem. W téj saméj chwili lokaj wniósł i postawił na stole srebrne przybory do herbaty.
— Niech pan siada, wypijemy razem herbatę! — zapraszała pani Izabella.