lonym aż do dna? Tak; była to twarz stara, stérana, zbolała, a jednak nietylko usta jéj uśmiechały się łagodnie, prawie wesoło, ale i duże błękitne oczy, z zagłębień swych i z pod żółtéj powieki, zdawały się spoglądać na świat z miłością i spokojem. Połączenie to starości z uśmiechem, śladów burz i trudów — z blaskiem słodyczy i ukojenia, miało w sobie majestat, piętnujący każdą wielką moralną siłę. Z utkwioném w majestat ten okiem, z ramieniem wysoko podnoszącém chwiejne płomię świecy, dziewczyna w bieli, z potarganemi kosami i wzburzoną twarzą, szeptała coś z cicha. Zdaje się, że zapytywała: Zkąd pogoda twoja? dlaczego patrzysz tak spokojnie i uśmiechasz się tak słodko? Musiałaś przecie wiele cierpiéć! Jakim sposobem spokojną być i uśmiechać się możesz?
Wizerunek milczał. Świeca zaczęła drżéć w zmęczonéj ręce dziewczyny, a ona sama zaczęła uśmiechać się gorzko.
— Od malowanych ludzi nie można dowiedziéć się nic, tak samo, jak od żywych, — szepnęła, i zwolna oddaliła się ku stołowi, po środku sali stojącemu. Gdy szła jednak, wydało się jéj, jakoby z grubych mroków błysnęły ku niéj groźne jakieś oczy. Drgnęła, stanęła, i znowu ramię z lichtarzem podniosła. Nie omyliła się. Błysk świecy przeleciał po malowaném obliczu męzkiém i zapalił mu w oczach dwie przelotne iskry. Nie były to jednak oczy groźne, tylko bardzo surowe. Patrzała z nich myśl smutna i poważna, ogarniająca sobą szerokie widnokręgi miejsc może nawet czasu, zadumana nad niemi i wpatrzona w nie bacznie z pod chmurnie ściągniętych brwi. Nad chmurnemi brwiami było czoło otwarte, szerokie i dumne, dumą téż i siłą tchnęła postać z szeroką piersią, któréj dłoń zdawała się podnosić, drgać, zrywać się nieledwie do obrony jakiéjś, czy groźby, czy rozkazu.
— Zkąd siła twoja i duma? Taką chmurę masz na czole, tyle przepaścistego smutku w twych oczach! Jakim sposo-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.
— 242 —