Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.
—  243 — 

bem silnym jeszcze być możesz? Z czego jesteś tak dumnym?
Wizerunek milczał.
Postawiła świecę na stole, obu dłońmi powiodła po czole, a topiąc w napełniającéj salę mrocznéj przestrzeni pełne łez oczy, z głębokim płaczem mówiła:
— Jednakże... wyście wszyscy żyli, i was oszukiwano pewnie, i wam rozdzierano serca, i wyście cierpieli bardzo... tak jak ja teraz... jakże mogliście żyć? co was pocieszało? gdzie było szczęście wasze?
Pytającém, tém wiecznie pytającém, choć w łzach teraz utopioném, okiem swém dokoła sali wiodła.
Mroczna przestrzeń milczała.
Pochyliła głowę nizko i, zmęczona, bezsilna prawie, do sypialni swéj wróciła. Była tak zmęczoną, że nogi chwiały się pod nią, a jednak czoło jéj i policzki gorzały, myśli i uczucia kipiały w głowie i piersi. Stanęła przed klęcznikiem swym, gdzie u stóp obrazu Ś-téj Elżbiety Węgierskiéj stał duży i piękny krucyfix. Przypomniała sobie, że kiedy była dzieckiem, w każdem z małych zmartwień swoich klękała przed tym samym obrazem i tym samym krzyżem. Wzrokiem pełnym żalu wpatrzyła się w krucyfix, po chwili wyciągnęła doń oba ramiona i głośno prawie zawołała:
— O Jezu! jakże szczęśliwy ten, kto spocząć może u stóp twoich!
Upadła na klęczki i pochyliła głowę aż ku ziemi. W postawie téj pozostała minut kilka. Nagle zerwała się i wymówiła:
— Nie mogę!
Nie mogła istotnie. Nie mogła już spocząć u stóp krzyża, ani siły zaczerpnąć w modlitwie, którą usta jéj wymawiały machinalnie, a któréj nie powtarzały ani serce, ani myśl.