Żytnicki bardzo widocznie przerażonym był perspektywą picia tu herbaty i wyjąkał słów kilkanaście, z których dosłyszéć można było: — Nie mogę... bardzo żałuję... zajęcie... sesya ekonomów...
Wtedy pani Izabella wyjęła z kieszeni małe pudełko, takie, w jakich zazwyczaj mieszczą się klejnoty kobiece i, podając je Żytnickiemu, prosiła, aby chciał oddać je swéj żonie. Dzierżawca dziękował ukłonami i niewyraźném mruczeniem, a jakby nagle przypomniał sobie o czémś, głośniéj wymówił:
— Żona moja mówiła mi, abym panią dobrodziejkę zapytał, kiedy może powitać...
— Ale jakże! — zawołała pani Izabella — my to, jako świeżo przybyłe, winnyśmy wizytę pani Żytnickiéj, i jutro niezawodnie będziemy w Błoniu.
Dzierżawca kłaniał się znowu i miał się już ku wyjściu, kiedy Adolfina zwróciła się ku niemu.
— Przepraszam pana — zaczęła z lekkim cudzoziemskim akcentem — chciałam zapytać się, gdzie jest teraz i jak ma się pan Eugeniusz?
— Pani o nim pamiętasz! — zupełnie zachwycony zawołał Żytnicki — a cóż? skończył chłopiec szkoły i miał skończyć uniwersytet... łożyliśmy na niego, jak na rodzonego syna; ale nie udało się. Jak przyjechał do domu, drugi już rok temu, tak do tego czasu siedzi... Nie wiem, co z tego będzie...
— Niech pan kłania się ode mnie panu Eugeniuszowi i powié, że doskonale, doskonale pamiętam, jak, kiedy miałam ośm czy dziewięć lat, ratowaliśmy z nim razem małego bocianka...
Mówiąc to, rumieniła się trochę, ale zarazem uśmiechała szczerze i wesoło.
Żytnicki, w ciężkich ukłonach cały, zniknął za drzwiami sali.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —