— Maman! ponieważ ich nie lubimy...
— Nie lubimy! ależ my Żytnickich nie lubić nie możemy i nie powinnyśmy! Po piérwsze, są oni nasi bliźni, a bliźnich kochać kazał nam Pan Bóg; następnie, są to najlepsi w świecie ludzie. Nakoniec, Żytnickiemu winni jesteśmy wdzięczność... Widzisz, Adolfino, jak źle wyraziłaś się, mówiąc, że nie lubimy Żytnickich! Proszę cię nawet bardzo, abyś ich lubiła... bardzo lubiła...
Adolfina patrzała w filiżankę swą i uśmiechała się. W uśmiechu jéj była filuterność, połączona z przekorą.
— Myślałam — zaczęła, nie podnosząc oczu — myślałam, że skoro mama znajduje ich tak nudnymi i śmiesznymi, to i lubić ich nie może, i że jeśli się z kogo śmieje, to już chyba nie przez wdzięczność!
— Ależ... — z pewném zakłopotaniem zaczęła pani Izabella — ależ, moje dziecko, i jedno i drugie... ja Żytnickiego tak lubię, że czasem rozczula mię on aż do łez, ale kiedy porozmawiam z nim dziesięć minut, pragnę zaraz pomiędzy nim a sobą rzucić Ocean Atlantycki... Ty, moje dziecko, zbyt młodą jesteś, abyś zrozumiéć mogła dziwne sprzeczności ludzkiego serca... serce ludzkie, serce kobiety szczególniéj, to otchłań niezbadana...
— Dlaczego szczególniéj serce kobiece? — zapytała Adolfina.
Pani Izabella obie ręce podniosła do czoła.
— O, ty dzieciaku! z twemi wiecznemi: po co? dla czego? avec tes éternels: pourquoi? nigdy zadowolić się nie możesz tém, co ci mówię, ale zawsze chcesz wszystko zrozumiéć, zbadać, rozebrać! Powinna-byś doprawdy urodzić się mężczyzną!
— O! gdybym była mężczyzną! — z wybuchem zawołała Adolfina.
Pani Izabella smutnie wstrząsnęła głową.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —