Izabella, z czołem na dłoni wspartém, zamyśliła się głęboko. Nagle, podnosząc głowę, zawołała:
— Adolphine! czy wiész, co było z nami rok temu? jak raz dziś rok! przypomniałam to sobie w téj chwili zupełnie dokładnie. Przejeżdżałyśmy w nocy przez Ejchenbach i książę Rogolkiczago miał na sobie ten burnus arabski, wiész? z kapiszonem! Powiedziałam mu, że wygląda w nim, jak widmo, a on odpowiedział, żebym była ostrożną, bo widma upatrują sobie istoty żyjące, do których kroków przywiązują się i ścigają je wszędzie... Myślę, że książę jest teraz...
— Mamo! czyj to portret? — wpadło jéj w mowę głośne, za plecami jéj wymówione pytanie.
Pani Izabella obejrzała się. Adolfina, ze skrzyżowanemi na piersi ramionami i podniesioną twarzą, stała przed tym samym portretem, który w blaskach zachodu wydał się jéj był żywym prawie, groźnym i strasznym. Teraz ubiór i zbroja bohatera znikały w półcieniu, a twarz oblana białém światłem lampy, posiadała wyraz nieruchoméj, bezdennéj zadumy. Na wysokiém czole widać było wyraźnie dwie głębokie zmarszczki, a z pod nich śmiałe oczy, nie groziły już jak wprzódy, lecz ze smutkiem niezgłębionym zdawały się patrzéć w jakąś dal bezbrzeżną. Zaduma téż oblewała bladą, wrażliwą twarz dziewczyny, kiedy, ze wzrokiem utkwionym w stare malowidło, zapytywała:
— Mamo! czyj to portret?
Pani Izabella obejrzała się, wzniosła téż w górę oczy i z roztargnieniem odpowiedziała:
— Nie wiem dobrze, moje dziecko... zdaje się... ale tak! przypominam sobie; jest to... Czarniecki...
— Piękny! — półgłosem wymówiła Adolfina i zapytała znowu:
— Kto to taki, ten Czarniecki?
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —