Adolfina myślała chwilę. Zaczynała snadź niecierpliwić się, bo brwi jéj drgnęły.
— Nie wiem doprawdy — rzekła — Ryksa, czy Kunegunda, czy Bona... bo wszystkie te imiona razem tak mi po głowie chodzą...
— Ależ Bona! naturalnie, że Bona! Widzisz, ja dawniéj od ciebie uczyłam się historyi, a doskonale pamiętam... Cóż więcéj? Ach! voilà! Sobieski! dotychczas jeszcze modlą się za niego w Rzymie, za tego wielkiego bohatera naszego... pamiętasz, czém on się wsławił?
— Obronił Wiedeń od Turków...
— Nietylko od Turków, moje życie, ale od Tatarów także, Czerkiesów i innych Muzułmanów. Widzisz, jaki to był wielki człowiek! obronił on świat chrześcijański i Wiedeń... Możesz sobie wyobrazić, co-by to była za nadzwyczajna szkoda, gdyby poganie ci zniszczyli byli tę cudowną Ring-Strasse! kochany nasz, śliczny Wiedeń, byłby wcale innym, niż jest... Après?
Ciemno już było, kiedy parokonna bryczka Żytnickiego stanęła przed gankiem niewielkiego domu, mającego pozór skromnéj, szlacheckiéj siedziby. Na ganek wybiegła kobieta, któréj rysów o zmroku dostrzedz nie było można, lecz któréj postać niewysoka, gruba, prawie kwadratowa, z szybkością nadzwyczajną stoczyła się po schodach ganku, i u stopnia bryczki na szyi Żytnickiego zawisła.
— Pawełku! mój Pawełku! przecież przyjechałeś! — zabrzmiał głos niewieści donośny, śmiechem radośnym nabrzmiały, a przerywany pocałunkami tak głośnemi, że można