Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.
— 27 — 

Przerwał ją niby szum wichru, odgłos ciężkich, nadzwyczaj śpiesznych kroków, przebiegających sąsiedni z salonikiem przedpokój, i łoskot gwałtownie otwierających się drzwi. W progu ten sam donośny głos niewieści, który tak czule u stóp bryczki witał wracającego gospodarza domu, zawołał:
— Co to? ciemno tu? a gdzież świeca? o niedolo moja! już mi ktoś świecę ztąd schwycił! Ależ tu Genio był? czy niéma tu nikogo? Geniu! Geniu! czy ty śpisz?
W ciemności zabrzmiał głos męzki, przyjemnie dźwięczący, ale wyraz każdy wymawiający leniwie i z niechęcią:
— Chyba-bym umarły był, gdybym spać mógł, dopóki ciotka nie śpi.
— A gdzież świeca?
— Wuj zabrał.
— Jakto! Ty czytałeś, a on tak sobie wziął i świecę zabrał?
— Wziął i zabrał!
Nie odpowiedziała nic, tylko w saloniku zrobił się znowu szum i stuk. Biegła w ciemności i uderzała się o stoły i krzesła, sapała, parę razy mruknęła niedokończone przekleństwo jakieś, lecz biegła, i niby kula, wypadająca z lufy palnego oręża, z ciemności dom zalegającéj wpadła do sporego pokoju, w którym, przy świetle świecy palącéj się na prostém, obszerném biurku, Żytnicki przeglądał i porządkował grube stosy papierów. Jakkolwiek szumném było to wtargnięcie jéj, dzierżawca nie zwrócił na nie uwagi najlżejszéj.
— Pawle! — krzyknęła.
Nie podnosząc oczu z pod papierów, zapytał:
— A co, Kociu?
— Pocóś Geniowi świecę zabrał? Czy ci już chłopiec ten tak obrzydł, że chcesz go z domu swojém grubijańskiém obejściem wypędzić! Czy to dla tego, żeby mnie dokuczyć, żebym téż i ja razem z tém dzieckiem wynosiła się, a tu dla