pą, od sufitu zwisającą, wyglądał czysto i wesoło. Przy oknach kwitły w wazonach balsaminy i astry; na ścianach, białych jak śnieg, szarzało kilka starych sztychów; stół, okryty serwetą lśniącéj białości, zastawiony był naczyniem bardzo prostém, lecz nieskazitelnie czystém. Samowar, błyszczący jak złoto, szumiał wesoło i buchał dwiema wstęgami pary; w posrebrzanym koszu rumieniły się świeże, wyborne snadź bułki. Żytnicki usiadł przy stole, białą serwetę zawiązał dokoła szyi, tak, aby mu część gęstéj brody okrywała, i przysunął ku sobie półmisek z doskonale w istocie usmażonym i jarzynami przyozdobionym beefsteakiem. Chmurne czoło jego wypogodziło się, apatyczne oczy błysnęły. Ze sporéj flaszki do malutkiego kieliszka nalał staréj wódki, ukroił potém chleba białego i pulchnego, potoczył wzrokiem dokoła wesołego, jasno oświetlonego pokoju, i twarz jego okryła się wyrazem cichego, lecz głębokiego zadowolenia. Trwało to przecież niedługo. Z drzwi przeciwległych wyszedł ten sam młody mężczyzna, którego Żytnicki tak obojętnie zostawił był w ciemności, pomimo książki, z jaką go znalazł. I teraz także trzymał on w ręku książkę. Pięknym był. Wysoki, kształtny, silny, włosy i brodę miał złocisto-rude, czoło białe, usta cienkie, purpurowe, i wielkie oczy, z szafirową, ognistą źrenicą. Wiek jego trudno było-by ściśle określić. Blask oczu, szkarłat ust i kształty ciała świadczyły, że był bardzo młodym; ale wyraz, okrywający piękną tę twarz, nadawał jéj pozór zmęczenia i przedwczesnego postarzenia. Czoło jego, pomimo białości, wydawało się zmięte i zwiędłe; usta, zarysem zdradzające naturę wrażliwą, układały się w linią pełną zniechęcenia i powściąganéj goryczy; na dnie źrenic, leniwie i ze znudzeniem patrzących przed siebie, paliły się namiętne żądze, czy marzenia. Powoli zbliżył się do stołu, usiadł, roztworzył książkę i wpatrzył się w nią tak, jak gdyby nie spostrzegł, że oprócz niego któś jeszcze znajdował się w po-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.
— 30 —