Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.
— 32 — 

ne były najradośniejszym, najpromienniejszym z ludzkich uśmiechów. Ode drzwi już wołać zaczęła:
— Pawełku! mój najdroższy! a tożeś ty był dziś w Odropolu! Pytam się teraz tam w kuchni Franka: „gdzieżeście z panem jeździli?“ a on mimowi, że do Odropola... Ale to tak zawsze. Ty mi nigdy, nigdy sam nic nie powiesz i chyba od sług się dowiem. Ale mówże, mój Pawełku, mówże prędzéj! Widziałeś ją? Czy przyjęła ciebie? Jak wygląda? co mówiła? czy na długo przyjechała?
Stała przy samowarze i zarzucając męża pytaniami, z nadzwyczajną wprawą i zręcznością cienką serwetą szklanki wycierała.
Żytnicki skończył jedzenie beefsteaku i talerz od siebie odsunął. Potém jeszcze z najwyższą obojętnością odwiązał z szyi serwetę, otarł nią starannie usta i brodę, rozkroił bułkę i nakoniec odpowiedział:
— Przyjęła mię i rozmawialiśmy z sobą dobre pół godziny. Grzeczna zawsze, bardzo grzeczna i dobra kobieta.
Pochwałę tę, dziedziczce Odropola udzieloną, wymówił z widoczném uczuciem zadowolenia i pewnéj nawet dumy. Żytnickiéj téż oczy błysnęły radością i dumą.
— O! — zawołała — ona ciebie, Pawełku, bardzo szanuje! Ona zawsze była taka grzeczna i dobra... jak cukierek! Panią jest przecież! a kiedy mówi do kogo, to aż serce od grzeczności jéj i dobroci topnieje! To anioł, nie kobieta! A czy ładnie jeszcze wygląda?
— Nie zauważałem. Zdaje się, że ładnie.
— A posiwiała już trochę?
— Nie uważałem... Zdaje się, że posiwiała.
— Ty-bo nigdy nic nie uważasz! Ci mężczyźni, to są jak z kamienia. Nic ich nie obchodzi! Niechaj już zresztą sobie własna żona, a jeszcze taka jak ja... postarzała i zeszpetniała, choć przed czasem, to już i można nie patrzéć na