Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 — 

nią! Ale nie widziéć czegokolwiek u niéj!... Cóż mówiła? to chyba już pamiętać musisz?
Żytnicki zajęty był bardzo laniem śmietanki do herbaty.
— At! co mówiła? co miała mówić? mówiła, zdaje się, że sfatygowana podróżą... prosiła na herbatę.
— Prosiła! widzisz, jaka grzeczna! a czemu-żeś nie został?
— Miałem subjekcyą.
— Oj ty, ze swemi subjekcyami! Jakże można było nie zostać, kiedy prosiła! Jabym została, toż między nami mówiąc, honor dla nas...
Eugeniusz, który, żadnego dotąd udziału w rozmowie nie biorąc, z czołem na dłoni opartém, pił zwolna herbatę, podniósł głowę i utkwił w twarzy Żytnickiéj wzrok nagle rozpłomieniony. Chciał widocznie coś powiedziéć, ale powściągnął się i tylko szyderski, niecierpliwy uśmieszek osiadł mu na ustach.
— Cóż Geniu! — zawołała Żytnicka — czemu milczysz, jak zaklęty? Powinien-byś przecie zapytać o pannę Adolfinę... boś młody i ona młoda, a kiedyś znaliście się dobrze... ale ciebie to tak, jak wuja nic nie interesuje i nic...
— O tém, co mię interesuje, ciocia wiedziéć nie może — z powściąganą żywością przerwał Eugeniusz — ale, że panna Adolfina nie obchodzi mię wcale... to bardzo naturalne!
— Naturalne! ciekawam dlaczego to naturalne? tyś przecie kawaler, ona panna... Wyrzekasz zawsze, że dla ciebie tu towarzystwa odpowiedniego niéma. Ot i masz towarzystwo. Zabawią pewnie najmniéj parę miesięcy... będzie czas z panienką choć poromansować trochę!
Ostatnie wyrazy mówiła, zanosząc się od śmiechu, tak serdeczną wesołością napełniała ją sama już wzmianka o poromansowaniu. Ale Eugeniusz zachmurzył się więcéj jeszcze, niż przedtém.