Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.
— 36 — 

— A! oczy i teraz ma sobie niczego... zauważyłem to, kiedy pytała się o ciebie... Patrzała mi prosto w twarz i tak tam w tych oczkach zapaliły się jakieś ogniki... zwyczajnie, jak u młodéj!
— Jak u młodéj panny, która o młodego i pięknego kawalera zapytuje! — zawołała Żytnicka i, w przystępie serdecznego śmiechu, z rozwartemi ramiony rzuciwszy się na Eugeniusza, za szyję go objęła i ogniste włosy jego jeszcze ognistszemi pocałunkami osypała.
— Widzisz! widzisz — wśród śmiechu i pocałunków wołała, a raczéj krzyczała — ciekawość cię wzięła! Takim niby niedźwiedziem jesteś, arystokratów niecierpisz, a jak dowiedziałeś się, że śliczna panienka zapytuje się o ciebie, to ci aż oczy błysnęły i rozweseliły się... Prawda? co? no, mówże kotku! prawda?
Eugeniusz, broniąc się zlekka od gwałtownych pieszczot téj, którą ciotką swą nazywał, nie mógł powstrzymać się od wesołego uśmiechu.
— No prawda, ciociu, prawda! ładna dziewczyna jest zawsze ładną dziewczyną. W pałacu, czy w chacie chłopskiéj, jest to zawsze najpiękniejszy płód natury.
— A widzisz! a pocóż mówiłeś, że niecierpisz arystokratów?
— Ależ ja mówiłem o idei!
— E! daj już pokój z ideami swemi... co tam te idee! Nie będzie ci od nich ani syto, ani ciepło, ani wesoło!... Ale, ale Pawełku!
Zwróciła się do męża.
— A cóż z projektem twoim, co do zaprowadzenia płodozmianów... zgodziła się?
Wzmianka o płodozmianach okryła znowu twarz dzierżawcy grubą chmurą.
— Nie — odrzekł krótko — nie zgodziła się.