Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 — 

ptak złoty z emaliowanemi skrzydłami i długim ku górze sterczącym dziobem. Był to klejnot w chwili owéj bardzo modny, choć niezbyt kosztowny ani smakowny.
Żytnicka nie posiadała się z radości, a osypując panią Odropolską gradem najczulszych i najwznioślejszych nazw, z łoskotem, szumem, śmiechem wybiegła do sąsiedniego pokoju, gdzie przez drzwi uchylone widać było wysoko zasłane łóżka, a na stole, przyozdobionym w staroświeckie lusterko, palącą się w mosiężnym lichtarzyku, krzywą i żółtą świeczkę. Gdy w jadalnym pokoju, niby po burzy, po wyjściu pani domu zapanowała cisza, Żytnicki zwrócił się twarzą ku Eugeniuszowi.
— Cóż? — rzekł zcicha — cóż? gdzież twoja równość? gdzie te twoje kobiety, ludzie, jak się ty górnie o tym babskim rodzie wyrażasz? Słyszałeś? Zmartwiła się niby i miała racyą: interes był dla nas ważny, bo pomijam już moje przyjemności, albo zgryzoty, ale szło może o cały spokój starości naszéj. Zmartwiła się tedy, płakała, krzyczała, bredziła, licho wie co, myślał-by kto, że w gorączkę z desperacyi wpadła. Wtém cacko dostała, ot i po wszystkiém, i rada już, śmieje się, krzyczy tedy z radości, i leci jak zwaryowana nie wiedziéć gdzie, pewnie, ażeby zabawką nową pochwalić się przed sługami, które za godzinę łajać będzie, jak nieboskie stworzenia. Tak zawsze i we wszystkiém. Masz więc tę równość, masz i kobiéty, ludzi.
Wszystko to mówił ze zwyczajną sobie flegmatycznością, zwolna, poważnie, bez cienia gniewu lub żalu, lecz w zamian z niezgłębioną pogardą w wejrzeniu i głosie. Eugeniusz śmiał się, z razu trochę tylko i z przymusem, potém coraz głośniéj i serdeczniéj. Ze śmiechem tym było mu bardzo do twarzy, można-by rzec, że był mu on właściwym i szczerszym, niż uprzednia gorycz i pochmurność.