Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.
— 45 — 

Rumieńce Żytnickiéj, wzmożone łzami, nad niedostateczną kruchością indyka wylanemi, zniknęły bez śladu.
Zbladła jak ściana.
— Otóż to! — szepnęła, załamując ręce, — a Pawełka niéma! Prosiłam, błagałam, żeby po obiedzie nie szedł już nigdzie; nie wytrzymał... poszedł tam za stodołę do żeńców... jakże ja tu teraz sama... wszystko na moję głowę!...
W przedpokoju słychać było szelest jedwabnéj sukni i kroki wchodzących osób.
— Niechże pani wyjdzie, spotka... — pośpiesznie szeptała Drożycka.
— Moja Drożysiu! moja złota! poślij po Pawełka, jeżeli mię kochasz, prędzéj... niech Tekla pobiegnie...
— Dobrze! dobrze! niech pani będzie spokojna! poślę! o! słyszy pani? weszły już do salonu! niechże pani już idzie... to niegrzecznie...
Żytnicka rzuciła się ku drzwiom, tu jednak stanęła jeszcze i drżącą rękę ku czołu i piersi poniosła.
— W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego...
Drożycka, stojąc za nią, z wyciągniętemi w górę ramionami, przymocowywała do czepeczka jéj i warkoczy, kołyszącego się i upadkiem grożącego, kolibra.
Pani Izabella i córka jéj weszły tymczasem do saloniku, który przedstawiał obraz wielkiego porządku i doskonale złego smaku. Staroświeckie sprzęty z żółtego drzewa, pstrym perkalem obite, stały dokoła ścian, tak sztywnie i symetrycznie poustawiane, jak gdyby nigdy przez nikogo używanemi nie były. Na ścianach wisiały w papierowych ramkach jaskrawe obrazki, u wędrownych kupczyków nabyte, a przedstawiające głowy sławnych dyplomatów, uśmiechniętych kokotek i kudłatych psów. Pomiędzy dyplomatami, kokotkami i psami, nad żółtą poręczą rozłożystéj kanapy, więc na honorowem miejscu, w szerokiéj oprawie z pozłacanego papieru,