Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 — 

chyliła się cała w stronę bramy, z za któréj istotnie dochodził turkot kół powozowych. Pani Izabella rzuciła okiem po ciemnéj, długiéj, z bogatą prostotą, w koronki przybranéj swéj sukni, potém niespokojném wejrzeniem ogarnęła córkę.
Adolphine — szepnęła — staraj się jak najuprzejmiéj powitać pana Pomienieckiego... jesteś zawsze tak sztywną... Pan Pomieniecki, moje dziecko, jest znakomitością europejską i ma wielką pozycyą... a świat wymaga, abyśmy byli bardzo grzeczni dla tych, którzy... mają wielką pozycyą...
— Nie on! nie, to nie on! — żałośnie u okna krzyknęła Żytnicka — z bata palą! jego stangreci nie palą nigdy z bata! To Saniccy! Saniccy! Juleczka! Julka z dziećmi!
Istotnie, dwa klaśnięcia z bata rozległy się przy bramie i na dziedziniec wtoczył się kocz rozłożysty, przez cztery rosłe, kosztowne i bardzo chude konie ciągnięty, a znajdującemi się w nim osobami przeludniony. Jechało w nim dwoje ludzi dorosłych i pięcioro dzieci różnego wieku. Jednocześnie, z drugiéj strony dziedzińca, z za stodół i otaczających je drzew, ukazali się Żytnicki i Eugeniusz. Dzierżawca śpiesznie bardzo dążył ku domowi i co chwila czerwoną chustką pot z czoła ocierał; Eugeniusz, idąc krokiem niedbałym i niechętnym, przyzostawał za nim trochę.
Pani Izabella zwróciła się do córki:
— Jutro właśnie miałyśmy odwiedzić państwa Sanickich... miło mi będzie spotkać ich tutaj!
— Julka jest kuzynką pani Dobrodziejki?... — spytała Żytnicka.
— Daleką... ale znamy się od dzieciństwa. Biedna Żiulietka! czy interesa ich zawsze są w tak złym stanie?...
— Nigdy jeszcze w tak złym nie były, jak teraz... Pawełek mówi, że tylko patrzéć, jak ich z Sanowa wysadzi ten żyd, Judel...
— O mój Boże! — splatając dłonie, jęknęła pani Iza-