witanie to nie zdawało się sprawiać przyjemności najmniejszéj. Z zaniepokojeniem wielkiém rzuciła ona parę spojrzeń ku pani Izabelli.
Ze swéj strony Żytnicka, ściskając i całując, zerkała także ku dziedziczce Odropola, z widoczném pragnieniem, aby zauważyła ona poufne stosunki wiążące ją z panią Sanicką. Pani Izabella jednak, wypadkiem, czy umyślnie, na uściski, przez żonę dzierżawcy kuzynce jéj i przyjaciółce udzielane, nie patrzała, lecz witała Żytnickiego, który, śród panującego w saloniku przeludnienia, zaledwie do ucałowania ręki jéj dobić się mógł. W całéj tłumnéj scenie téj Adolfina najmniéj czynny z pozoru przyjmowała udział; z pozoru, bo oczy jéj ciekawém i bystrém spojrzeniem przesuwały się po twarzach obecnych, a w głębi ich przelatywały żywe, ogniste, chwilami ostre błyski. Przedstawiana, wykonywała zwykły sobie dyg sztywny i wpółdziecinny, a wnet usuwając się na stronę, spoglądała na wszystkich i wszystko z niedziecinnym wcale wyrazem twarzy.
Nakoniec usiedli wszyscy, wedle porządku i starszeństwa, na kanapie, fotelach i krzesłach. Pani Julia i pani Izabella patrzały jeszcze na siebie w milczeniu i czule.
— Ślicznie zawsze wyglądasz... prześlicznie zawsze ubrana... o ty... piękna! — wodząc spojrzeniem po surowym z pozoru lecz doskonale wykwintnym stroju towarzyszki, szepnęła Sanicka.
Usta jéj drgnęły tak, jak u kogoś, kogo zdejmuje żal.
— Tyś-to, Żiulietko, zawsze tak młoda, świeża... strojna!
Przy ostatnim wyrazie wargi jéj zadrżały tak, jak u kogoś, kogo zdejmuje śmiech.
Westchnęła i dodała:
— Ja... oddawna już myśléć przestałam o próżnostkach świata... postarzałam, córkę dorosłą mam i nic mi już nie po-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —