Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.
— 56 — 

Widoczném było, że zasmuciła się zrazu, potém uśmiechnęła łagodnie i na męża zawołała:
— Chodź, Jasiu! będziemy pić herbatę w sypialnym pokoju.
Szlachcic wstał z oczyma błyszczącemi od tajonéj urazy; skośne, gniewne spojrzenie rzucił na Żytnicką i mruknął:
— Kiedy na wygnanie, to na wygnanie. Rzeczywiście, gdzie nam do arystokracyi takiéj!...
Wyszli. Żytnicka drzwi za nimi zamknęła.
Kiedy wchodziła do saloniku, aby gości na wieczerzę zapraszać, Sanicka podniesionym nieco głosem do męża mówiła:
— Nie prawdaż, Aloizy, że pan Pomieniecki zna z blizka księcia Bismarka?
— Tak, niezawodnie, ma nawet w gabinecie swym fotografią jego w wielkich rozmiarach.
Żytnicki ciężko i powoli wstał, na środku saloniku stanął, i pełnym powagi giestem wskazując jeden z wiszących na ścianach obrazków, rzekł:
— Oto jest portret Bismarka. Pan Kamerherr mówił nam w przeszłym roku, że bardzo podobny.
— A kogo wyobraża portret obok wiszący? — zagadnęła pani Izabella.
— Osmana Paszę, pani dobrodziejko.
— A tamten?
— To, pani dobrodziejko, rzecz stara... kupiłem ją, jeszcze kawalerem będąc... Jest to sławna kobieta... nazywała się Lola Montez.
Objaśnianie to domowéj galeryi obrazów przerwała Żytnicka, zapraszając gości na kolacyą.
W jadalnym pokoju, przy stole, dłonią wsparty o poręcz krzesła, stał Eugeniusz. Zjawił się on śród zebranego towarzystwa późno, zjawił się jednak. Postawa jego była zimną i dumną, ale wzrok, ożywiony z ciekawością do utajenia nie-