Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.
— 59 — 

szyi zawiązywała, całując je i okarmiąjąc. Radość ta przecież wkrótce zmąconą zostać miała. Sanicka, po wysłuchaniu opowiadania Adolfiny, z uprzejmością wielką zwróciła się ku Eugeniuszowi:
— Pan Eugeniusz nie łaskaw na nas... nigdy nas nie odwiedza.
— To prawda, to prawda — zawtórował mąż jéj — nigdy... ani na obiadek... ani na herbatkę...
Eugeniusz skłonił się, ale nie tak, jak to uczynił był przed Adolfiną. Ukłon to był zimny, prawie niechętny.
— Niech państwo przebaczą — zaczął — jam w okolicy téj gościem... ptakiem przelotnym...
Tu ironiczny, przekorny uśmiech ukazał się mu na ustach.
— Przytém — dokończył — lękam się bytnością moją przykrość państwu sprawić... chłopem jestem..
Nie mógł dokończyć, bo zagłuszył go krzyk Żytnickiéj:
— Gieniu! Gieniu! co ci się stało, Gieniu?
Do twarzy jéj trysnęły krwiste rumieńce, oczy stały się nieprzytomnemi, ramionami poruszała tak, jak człowiek, który upada w otchłań i miota się w próżni. Na całe zresztą towarzystwo, z wyjątkiem Żytnickiego, odezwanie się Eugeniusza, wywarło wrażenie silne. Żytnicki jeden jak wprzódy, powoli i z rozwagą pił herbatę, i zdawał się nic nie słyszéć i nie widziéć; ale Sanicki roztworzył szeroko oczy, a potem wlepił je w zdobiący palec jego sygnet herbowy; pani Izabella poruszyła się na krześle, jakby pierwszém wrażeniem jéj była chęć uciekania od skandalu i dzikiego człowieka, który go wyrządzał. Adolfina zaś, szybko, nagle zwróciła się ku siedzącemu obok niéj młodzieńcowi i w twarzy jego utopiła zaciekawione, rozbłysłe spojrzenie.
— Czy dawno byłaś w Paryżu? moja ty droga wojażerko! — z niezwykłym wybuchem głosu zawołała do pani Izabelli Sanicka. Widać było, że pytanie to wyłowiła w zmą-