Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 — 

niusza, który, stojąc przed nią, z wielkiém téż ożywieniem mówił jéj o czémś. Uśmiechali się oboje; widać było, że prowadzona rozmowa zajmowała ich żywo. Spostrzegłszy nakoniec żegnanie się matki z otaczającymi, nieśmiałym trochę, lecz serdecznym ruchem, wyciągnęła ku towarzyszowi małą swą, suchą, nerwową rękę.
— Dalszy ciąg spostrzeżeń nad osobą moją przy piérwszéj bytności pana w Odropolu, nie prawdaż? — rzekła wesoło.
Uścisnął rękę jéj silnie i ukłonił się nizko.
— Najniezawodniéj — wyrzekł — wypowiedziałem przed panią drobną zaledwie ich cząstkę...
— Doprawdy! — zaśmiała się — zamierza więc pan odbyć podróż... podróż... jak to powiedziéć po polsku... podróż... za odkryciami?
— W któréj dopomoże mi bardzo owo wielkie zwierzenie się pani...
— Którego ja także wypowiedziałam przed panem drobną zaledwie cząstkę. Jeżeli odkrycia będą prawdziwe...
— Jeżeli zwierzenia będą szczere... — podchwycił.
Spoważniała, usta jéj przybrały zarys smutny, surowy prawie.
— Oddawna... oddawna pragnę być z kimś szczerą... zupełnie szczerą — szepnęła.
— Pozwól mi pani miéć nadzieję, że tym szczęśliwym... ja będę! — odszepnął.
W dwie minuty potém, zgrabna podwójna karetka pani Izabelli odjeżdżała od ganku błońskiego domu. Wkrótce téż w rozłożystym koczu swym jechała i pani Julia, którą widzenie się z przyjaciółką rozstroiło i zdenerwowało w sposób szczególny. Jednego z chłopców swoich, który powidłami, obficie przez Żytnicką udzielonemi, osmarował sobie twarz całą od włosów do brody, i wyglądał jak murzyn, popędliwym gie-