— O! ty... złote serce! — serdecznym uściskiem przerwała jéj Sanicka.
— Enfants! — zawołała na dzieci — jedziemy!
Sanicki nie pojechał; został, jak powiadał, dla pomówienia z panem Pawłem o pewnym interesiku i polecił żonie, aby po niego za godzin parę konie przysłała.
Po wyjeździe pani Julii, Żytnicka pobiegła ku drzwiom sypialnego pokoju. Po drodze krzyknęła na służącą, aby prędzéj przynosiła odegrzany samowar, drugą pchnęła w plecy za to, że niepotrzebnie zbierać zaczęła ze stołu, a to dla tego naturalnie, aby co prędzéj i ukradkiem cokolwiek z półmiska którego uchwycić, nakoniec, otwierając drzwi, zawołała:
— Drożysiu! chodźże-no prędzéj! będziemy sobie teraz pić i jeść! uf! jakże zmęczyłam się, a głodnam... jak wilk! Pan Jan pewnie téż nie dojadł. Proszę, bardzo proszę na drugą, domową herbatkę!
Była tak uszczęśliwiona odjazdem gości, których bytność u niéj tak ją przecież bardzo uszczęśliwiała, że Eugeniusz, jego przeraźliwe wystąpienie dzisiejsze i potrzeba wyłajania go za nie, z pamięci jéj wypadły. Siadła przy samowarze, piła, jadła, a Drożyckich z serdecznością wielką do jedzenia i picia zachęcała. Żytnicki w saloniku z sąsiadem o interesach rozmawiał, po chwili jednak wszedł do jadalnego pokoju.
— Panie Janie... — zwrócił się do Drożyckiego; — w preferansika może, co?
Szlachcic niezupełnie jeszcze ochłonął był z gniewu i urazy.
— Do domu muszę — mruknął — jutro o świcie otawę kosić zacznę.
— Pan Sanicki życzy sobie grać w preferansa — odmruknął Żytnicki.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —