Żytnicki patrzał na rozmawiających z wytrzeszczonemi oczyma, jak człowiek, któremu trudno zrozumiéć, o co idzie.
— A gdzież ta kometa — zapytał.
— A no, na niebie. Z Sanowa widać ją doskonale... Jak przyjedziesz do nas, to zobaczysz...
— Hm, może to na nieurodzaj? — w zamyśleniu zagadnął dzierżawca Odropola.
∗ ∗
∗ |
Z Błonia do Odropola droga była bardzo krótka, ćwierć godziny ledwie trwająca, niemniéj, przebywając ją, pani Izabella opowiadała córce mnóztwo rzeczy o Sanickiéj i Sanickim, młodości ich, życiu, stosunkach, cnotach i wadach. Mówiła, że ta biedna Żiulietka była kiedyś bardzo ładną, i miała w świecie powodzenie wielkie. Bawiła się téż za młodu, o! bawiła! bo rodzice jéj, chociaż nie majętni, byli bardzo spokrewnieni i posiadali mnóztwo stosunków w najlepszym świecie. Nieszczęściem jéj było to, że posagu nie miała. Otaczano ją zawsze i admirowano, ale dobra partya nie zdarzyła się jéj żadna. Dlatego, mając lat dwadzieścia kilka, wyszła za Sanickiego. Nie kochała go wcale, — o! gdzież tam! Pani Izabella pamiętała o tém wybornie, jak Żiulietka wyśmiewała się zawsze z męża swego i przysięgała przyjaciółkom, że, za nic w świecie, żoną jego nie zostanie. Cóż robić jednak! Wtedy już i on był dla niéj dobrą partyą. Musiała poddać się losowi. Takiém już jest przeznaczenie kobiet, że z pokorą i rezygnacyą poddawać się one muszą zawsze losowi. Zresztą Sanicki jest bardzo zacnym człowiekiem, nadewszystko zaś gościnnym. Gościnność jego jest prawie fenomenalną. Wtedy tylko szczęśliwym się czuje, gdy ma u siebie gości; jeżeli długo ich nie ma, wychodzi na drogę i zaprasza przejeżdżających, a w najgorszym razie jedzie sam do sąsiadów. Gościn-