Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 — 

ność jest bardzo piękną, staropolską cnotą. Sanickiego szanować i cenić należy za to, że ją w tak wysokim stopniu posiada. Można-by więc nawet winszować Żiulietce losu jéj, gdyby nie to, że ten biedny pan Aloizy taki jakiś... prosty szlachciura, bez układu i wymowy, a nic na świecie, oprócz parafii Zakątnickiéj nie znający. Ani razu ją za granicę nie powiózł!... Prawda, że są w złych interesach i może nie mają za co jeździć; zawsze jednak téj biednéj Żiulietce bardzo smutno być musi wiecznie tak siedziéć na wsi, w zrujnowanym domu... bo Sanów jest bardzo zrujnowany. Szkoda jéj! dobrą jest, uczuciową, religijną, najlepszą pod słońcem żoną i matką, i gdyby tylko nie ubierała się tak zabawnie... Czy uważałaś te szpilki, które miała we włosach... wszak to proste, kolorowe szkło! Albo suknia! Wielki Boże! spódnica jednego koloru, vetement innego, kokardy jeszcze innego... a kokard tych... sto dziewięćdziesiąt dziewięć!
Tu pani Izabella parsknęła śmiechem.
— Mamo, — ozwała się Adolfina — ja jednéj rzeczy zupełnie zrozumiéć nie mogę.
Nie śmiała się wcale, najpewniéj nie słyszała ani jednego słowa z długiego mówienia matki.
— Nie mogę zupełnie zrozumiéć — mówiła daléj — jakim sposobem pan Eugeniusz może być chłopem?... tak samo przecież ubrany i tak samo mówi, jak my. Chłopi zupełnie inaczéj wyglądają...
Pani Izabella zaśmiała się znowu.
— Ależ on jest zupełnie nieprawdopodobny ten twój pan Eugeniusz! — zawołała — prawdziwy skandal urządził z tém swojém: „chłopem jestem!“
Adolfina ze zdziwieniem spojrzała na matkę.
— Dlaczego? — zapytała.
— Ach, jakaś ty naiwna, moje dziecko! nie mówi się przecież takich rzeczy... w towarzystwie! Czy słyszałaś, aby