odprowadzał; poczém wnet do Dymkowa powracał i przerwaną partyą pikiety z sąsiadem kończył, a czasem u sąsiadów i zanocowywał. Bywały jednak wypadki takie, w których kobieta, uszczęśliwiona tém, że Pawełek ani zachorował, ani nagle zmarł, cierpliwie czekała powrotu męża, a gdy wracał, spotykała go namiętnemi manifestacyami czułości i radości, wieszała się mu na szyję, przemocą niemal wtłaczała się na kolana.
On, gniewowi zarówno jak czułości nieprzystępny, odpłacał pieszczoty jéj kilku obojętnemi słowy, co najwięcéj wymożonym pocałunkiem, po czém oddawał się cały przyjemności zjadania nagromadzonych dlań przez nią przysmaków, albo szedł spać. Wtedy ona znowu podnosiła burzę gniewów i żalów, a szlochając w poduszkach, krzyczała do Boga:
— Dzieci! dzieci! dzieci!
Ośm lat upłynęło w ten sposób. Żytnicki, zawsze flegmatyczny, obojętny, ociężały, schudł jednak znacznie, i żarliwym miłośnikiem gospodarstwa będąc, począł opuszczać ręce i zaniedbywać się w pracy. Parę razy, w same zbiory, z miasteczka do domu wrócił niezupełnie trzeźwy. Co i jak mu było, nie powiedział o tém nigdy nikomu ani pół słowa, ale ludzie mówili sami, że robaka zgryzoty zalewać zaczyna.
W téj-to porze zapanowała po wsiach epidemia gwałtowna. Żytnickim dano znać dnia pewnego, że jedna z chat najbliższéj wioski opustoszała całkiem i że zostało w niéj jedno malutkie dziecię, z którém niewiadomo było, co począć.
Nikt z sąsiadów włościan, strapionych i przerażonych, obarczać się niém nie chciał. Czy do dworu Odropolskiego je zanieść? czy do plebanii z niém się udać? jak pan dzierżawca poradzi i rozporządzi? Żytnicki mruknął:
— Zanieście tam bębna tego do dworu... pewnie go do piekarni wezmą!
Ale Żytnicka krzyknęła:
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
— 74 —