dwa lata, pani Konstancja wniosła na stół kwestyą niesłychanéj wagi:
— Pawełku! Jak on nas nazywać będzie?
W głębi serca pragnęła, aby dziecko dawało jéj imię matki, czuła jednak, że było coś, co się temu sprzeciwiało.
Jakoż Żytnicki zawyrokował, że malec powinien mówić im pan i pani, na co w odpowiedzi pani Konstancya podniosła taką burzę, jakiéj i za najgorszych czasów dom w Suszynku nie słyszał.
— Otóż, — krzyczała, — będzie mi mówił: mama!
Żytnicki spojrzał na nią z lekceważeniem najwyższém i te tylko krótkie wyrzekł słowa:
— I nie wstyd ci będzie? chamskie dziecko...
Wtedy Żytnicka zrozumiała, czém było to coś, co w niéj saméj sprzeciwiało się pragnieniu otrzymywania téj nazwy, dziwnie jednak uroczo dla niéj dźwięczącéj. Na tytuł pani za nic jednak przystać nie chciała, w skutek czego Żytnicki raz jeszcze w życiu z pokoju swego przez okno wylazł i do Dymkowa na partyą pikiety się udał. Jeszcze pamiętniéj w kronice ich rodzinnéj zapisał się wypadek inny. Chłopiec miał już przeszło trzy lata, gdy w małéj głowie jego utworzyło się niezłomne postanowienie krzyczenia po nocach w niebogłosy, nie z przyczyny dolegliwości jakiejkolwiek, ale owszem, w celu zyskania rozkoszy, jakiéj doświadczał, gdy noszono go i kołysano w miękkiém, ciepłém objęciu.
Pani Konstancya, jakkolwiek strudzona pracą około gospodarstwa, zrywała się z pościeli, chwytała chłopca w ramiona, nosiła go, tuliła, kołysała, pieszczotami okrywała, dopóki zmęczony krzykiem nie usnął. Piérwszéj z nocy tych Żytnicki przebudził się, lecz milczał; drugiéj zamruczał i wnet umilkł; trzeciéj mruczał już dość długo; czwartéj nakoniec, zerwał się z posłania i w szacie takiéj, jaką zwykle śmiertelnicy, idąc spać, przywdziewają, wpadł do bawialnéj izdebki,
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.
— 77 —