w któréj przy świetle łojówki żona jego w nocnym czepku, i w krótkiéj spódnicy nosiła malca, śpiewając mu półgłosem: „serce, serce, zkąd to bicie“. Wpadł i w mgnieniu oka dwoma potężnemi klapsami chłopca obdarzył.
Żadna furya i żadna pogrzebowa płaczka dorównać-by nie mogła nocy owéj pani Konstancyi. Jedném ramieniem przyciskając do piersi dziecię, drugie podniosła i z całéj swéj niemałéj siły po kilka razy opuściła pięść ściśniętą na plecy męża. Żytnicki, niby rozwiewne widmo, zniknął w cieniach przyległego pokoju, ale kobieta, i z dzieckiem, i ze świecą, pogoniła za nim; a gdy czyniła mu wyrzuty za krzywdzenie aniołka, sieroty, gniew jéj stajał w szczerym, namiętnym żalu. W żalu tym wyglądała tak i takie jakieś niebywałe u niéj poetyczne a rzewne wyrazy do ust przychodziły, że Żytnicki utracił na chwilę zwykłą swą flegmę, oczy mu zwilgotniały, wziął rękę żony i pocałował ją czuléj, niż kiedykolwiek, mówiąc:
— No, przepraszam... złote masz serce, Kociu!
Odtąd, w myśli swéj i przed ludźmi, Żytnicki nazywał ją już zawsze złotém sercem. Odtąd téż pomiędzy małżonkami stanowcza, choć milcząca, zaszła umowa, że Gienia nie wolno było krzywdzić, to jest, że niewolno mu było czegokolwiek odmawiać, ani go za cokolwiek karcić lub choćby upominać, ani czegokolwiek, coby doskonałością nie było, w nim upatrywać. Kiedy pisarz prowentowy z Odropola nauczył go już czytać, pisać i rachować, pani Konstancya zadała mężowi pytanie, co z nim będzie? Rozmowa toczyła się przy stole, w obecności chłopca, który miał już lat dziesięć, a nie znalazł dotąd przyjemności wyższéj, jak rzucanie kulek śniegowych wprost w głowę lub w plecy opiekunki, gdy przez dziedziniec z kluczami biegła, albo za plecami opiekuna przedrzeźnianie ciężkich jego ruchów.
— Co ma być? — odparł Żytnicki — na ekonoma albo
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —