Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.
— 88 — 

nie tam! gdzieindzéj! gdzie? do nieba może? pomiędzy aniołów? Ścigając wzrokiem ciągnący górą łańcuch żórawi, to znowu wpatrzona w ciemny obłok z ognistym brzegiem, szła ścieżką, wijącą się wśród gładkiego pola, powoli, zadumana, szczęśliwa, choć nieco trwożna. Dość już daleko zostawiła za sobą dwór, rysujący się wśród widnokręgu wspaniałą gruppą gęstéj zieleni, gdy nagle przestrach odmalował się w jéj oczach, zwróciła się szybko w stronę, z któréj przybywała, a po przyśpieszonym kroku jéj poznać można było, że uciekała przed budzącym trwogę przedmiotem. Przyczyną przestrachu jéj było wesołe towarzystwo, złożone z kilku gospodarzy i parobków wiejskich, którzy w wieczór świąteczny, z głośnym rozhoworem, wracali z miasteczka do domu. Grube ich głosy, ciężkie stąpania, ciemne nadewszystko i gęsto obrosłe twarze, wywrzéć na nią musiały wrażenie przykre, a do myśli jéj sprowadzić przypuszczenia bynajmniéj nie uspakajającéj natury. Zbliżali się. Ona rzuciła się ze ścieżki w kolące i chwastami zarosłe ściernie. Tu jednak stanęła, bo ostre kolce, przenikając cienkie jéj obuwie, raniły ją i kroki jéj powstrzymywały. Pobladła, z szeroko otwartémi oczyma, w białéj sukni tak wązkiéj, że tamowała swobodę jéj ruchów, z szybko dyszącą piersią, przedstawiała ona z otoczeniem swém dysharmonią głęboką. Wszystko tam było takie spokojne, ciche, zdające się zwolna i ufnie usypiać w łagodnéj pieszczocie nadchodzącego wieczora; jedno to tylko dziecię, wytwornie ubrane a chorobliwie piękne, stało strwożone, nieprzytomne prawie, uplątane w więzy nieświadomości swéj i — modnéj sukni. W chwili téj widział ją ktoś wpółukryty za gruppą bzów i głogów. Był to Eugeniusz, udający się na codzienną swą przechadzkę, w stronę Odropolskiego dworu. Mógł on był natychmiast przybiedz z opieką i uspokojeniem przelęknionéj dziewczynie, ale nie chciał uczynić tego. Stanął, patrzał jak biegła po ścierni,