liści. Zdala miarowe i liczne kroki brzmiały po płytach bazaltu, zaściełających ulicę. Był to oddział nocnéj straży wojskowéj, mającéj w willi cesarskiego brata zluzować straż dzienną. Na porosły kwiatami wysoki taras willi ktoś wybiegł śpiesznie i nad misterném ogrodzeniem przegięty, rzucił ku nadchodzącym niecierpliwe pytanie:
— Hasło Imperatora?
Chór męzkich głosów odpowiedział z dołu:
— Przebaczaj i pracuj!
Nad ogrodzeniem tarasu zaszemrało westchnienie... i wnet stopiło się w długi, srebrzysty śmiech. Z tym śmiechem płochym i zarazem gorzkim, Lucyusz Werus zniknął w gęstwinie marmurów i kwiatów, a jakby czarodziejskiemu zaklęciu posłuszna, śmiechem zawtórzyła mu cała jego willa. Harfy tam rozsypały deszcze leciuchnych tonów, podniosły się głosy ludzkie hucznie roześmiane, z figlarnym klekotem uderzyły o siebie metalowe kule kuglarzy, brzęknęły kastaniety, dźwięknęły kryształy, złote kości zadzwoniły o kamienne i szklane mozaiki stołów, — z zewnątrz lampy mrugały stoma dyamentowych oczu, wieńce pachniały i w szerokich przedsieniach bachusowym śmiechem wybuchała bawiąca się służba.
Po uśpionych ulicach i rynkach stolicy świata coraz daléj i daléj w noc brzmiało dzisiejsze hasło Aureliusza.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.
— 112 —