Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.
—   127   —

Otóż wyznałam to, o czém usta wstydliwéj niewiasty milczeć przywykły. Na pamięć ojca mego Trazeusza, którego czciłeś, proszę cię, Arulenie, abyś mi odjazd ku brzegom Illiryi ułatwił.
Człowiek, do którego słowa te zwracała, myślał chwilę, wahać się zdawał. Wtém Kalenus, ku któremu czarne oczy Sulpicyi nieustannie w znak porozumienia mrugały, spróbował głos zabrać.
— Zdaje się, Domini, że ta szlachetna niewiasta ma prawo uczynić to, co zamierzyła i czego jéj przyganiać na sposób żaden nie możemy...
Łagodny Pliniusz, którego oczy jaśniały blaskiem niezwykłym, nieśmiało przemówił:
— Przebaczcie, Domini, że wypowiem to, co czuję oddawna. Oddawna czuję żal, że stryjowi memu nie towarzyszyłem na niebezpieczną wyprawę, którą odbył on w czasie pamiętnego wybuchu Wezuwiuszu i w któréj śmierć poniósł. Gdybym się z nim tam znajdował, albo-bym go radą jakąś, czy przyniesioną pomocą zbawił, albo w ostatniéj godzinie niósł mu oznakami przywiązania mego pociechę i pokrzepienie. Miłém mi jest życie i szczęścia w niém dość doświadczam, jednak, wspólne cierpienie z człowiekiem czczonym i ukochanym wydaje mi się także źródłem wielkiéj i czystéj, choć pospolicie mało znanéj szczęśliwości...
Korneliusz Tacyt opuścił dłoń na ramię mówiącego tak przyjaciela.