Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.
—   134   —

gowie wód przyjaznymi mu wciąż będą, — w wiele dni i tygodni po wyjściu swém z Ostyi zawinie do illiryjskiego portu Salony. Tę daleką i niebezpieczeństw pełną drogę pomyślnie może odbędzie, bo budowali go i kierować nim mają słynni ze sztuki morskiego budownictwa i żeglarskiéj zręczności swéj synowie koryckich gór.
Stu wpółnagich liburnów już dwoma rzędami dokoła okrętu zasiadło. Wiosła nieruchome są jeszcze w ich rękach. Hasła czekają. Ten którego do swéj ponuréj ojczyzny, z czarownéj Italii uwieźć im rozkazano, ostatni pocałunek składa na czole małżonki. Byłaż-by ona tak nieludzko silną i powściągliwą? czy téż serce niewieście, którego przysięgi na skrzydle wiatru wypisanemi bywają, odwracać się już zaczyna od zgniecionego przez losy i ludzi? W téj przedśmiertnéj chwili pożegnania, twarz Fanii jaśnieje pogodą, z przekorną figlarnością uśmiechają się jéj usta, którym wróciła ich różowa świeżość, spojrzenie bez żalu; bez łzy nie żegna małżonka, lecz zdaje się mówić mu pełne obietnic: do widzenia! Sulpicya uśmiecha się także ale ze łzami, które strumieniem spływają po śniadém jéj licu.
Sto par nagich, żylastych ramion podniosło się w górę, sto wioseł jak sto skrzydeł, opuściło się na toń morską; potężny i zgrabny statek już od lądu odbija, już płynie, już go przestrzeń znaczna rozdzieliła z brzegiem Italii. Z brzegu, ku odpły-