wającemu wygnańcowi, grono przyjaciół i krewnych rzuca chóralne, ostatnie: vale!
— Vale! — powtarza pstry tłum, napełniający wybrzeże i jedni śmieją się, drudzy o historyi człowieka tego stłumionemi głosy rozprawiają, inni własne, swe sprawy, sprzedaże, kupno, zatargi, po krótkiém o nich zapomnieniu, w rozmowach i sporach gwarnie wytaczać próbują. W tém, wszyscy umilkli i w jeden kierunek spojrzenia swe puścili. Od brzegu odbiła łódka, prosta i mała łódka rybacka, ze śnieżnym żaglem, jak ze skrzydłem mewy, z dwoma srebrnemi w słońcu wiosłami. O szczupły maszt oparta, stała tam kobieta wysoka i jak posąg nieruchoma w swéj białéj stolli, z czarną brwią, dumnie, czy może boleśnie ściągniętą, ale z uśmiechem spokoju na ustach. Powieki miała spuszczone i pod wzrokiem tłumu wstydliwie nieco pochyloną głowę, lecz gibkie jéj ramię tak silnie objęło szczupły maszt łodzi, że znać było, iż prędzéj rozstanie się z życiem, niźli opuści tę wątłą łupinę, która lekko i chyżo unosi ją w pogoń, w pogoń za wielkim statkiem Liburnów.
U brzegu wołano:
— Patrzcie! patrzcie! co to za łódka i kto ta kobieta?
— To małżonka Helwida Priska! To Fania Trazeuszowa córka!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.
— 135 —