unosił się nad ogniskiem domowem, drobna dłoń młodziutkiéj Wespilii, trzymająca białe wrzeciono, nieruchomo zawisała w powietrzu, a w oczach jéj, w czarnych jéj oczach, zupełnie do ojcowskich podobnych, rozpalały się te święte ognie czci i rozrzewnienia, w których rodzą się i rosną cnoty wszystkie.... Wtedy téż Wespilion uchylał kwiecistą zasłonę, dzielącą tablinum od atrium, długo niepostrzeżony, o białą kolumnę wsparty, przysłuchywał się mowie Turyi, patrzał na rozmodloną do wielkiéj przeszłości twarz córki, aż zbliżał się zcicha i obie te drogie głowy ramionami ogarniając, przyciskał je do piersi w milczeniu, z wyrazem niewysłowionego szczęścia na twarzy, pracą i myśleniem nieco zmęczonéj. I gdy w pustém już atrium czuwające nocą pacholęta służebne przykładały z kolei drewek do ognia, palącego się na domowym ołtarzu i który nigdy nie powinien był gasnąć, w głębi domu długo jeszcze słychać było szepty i pocałunki; czasem rozlegała się tam i aż do wpółciemnego atrium wlatywała perłowa gama dziewczęcego śmiechu, czasem głos męzki toczył z głosem niewieścim poważną, poufną naradę. Śród nocy Turia wstawała często i białą szeroką pallą owinięta, z lampką w dłoni szła do sypialni córki, aby popatrzéć na spokój jéj snu, lub go przywrócić, jeśli-by przerwanym był przez przykre albo złowrogie marzenia. Jeżeli nie wracała długo, z cubiculum czyli sypialni małżonków odzy-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.
— 9 —