Trazeusz umiera! Dwa miliony ust w Rzymie, powtarzały te dwa wyrazy. Dwa miliony powtarzających je głosów brzmiały przerażeniem tajemniczém, złośliwą radością lub ponurym żalem. Okiem lwa patrzał w tygrysią źrenicę Nerona; gdy mówić rozkazywano, milczał; kiedy milczenia żądano, przemawiał. Wśród senatorów, którzy ze wstydu czy trwogi nizko, chyląc czoła, Popeę obwoływali boginią, krzyknął: „nierządnica!” A potém, różanemi wieńcami owinął posąg Brutusa i ręka w rękę z zięciem swym Helwidem, zwyciężonego nazywał wielkim, przeklętego — błogosławionym. Dziś w przedwieczornéj porze, kwestor konsula stanął w przedsionku jego domu, rozwinął pergamin świecący pieczęciami Cezara i senatu, i przeczytał wyrok skazujący go na śmierć. Po ulicach rynkach portykach, łaźniach i bazylikach rzymskich, zjadliwym chychotem i stłumionym płaczem, popłynęły dwa wyrazy: Trazeusz umiera!