W cieniu rzeźbionego gzemsu i dwóch laurowych drzew, których wierzchołki splatały się ze sobą, na hebanowém łożu, świecącém ozdobami z kości słoniowéj i perłowéj konchy, pod wielkiém, szkarłatném okryciem, spoczywał umierający.
Wśród purpurowych haftów wezgłowia, twarz jego uwypuklała się nieruchomemi kształty, niby poważna i szlachetna rzeźba. Oczy jego były otwarte i spokojne, spokojne téż były zarysy zbielałych policzków, i można było mniemać, że do chwilowego spoczynku ułożyły go tu miękkie dłonie przyjaźni albo miłości, gdyby nie fale myśli, przepływające po wielkiém czole i zaledwie dostrzegalne kurcze bólu, wijące się po zbielałych wargach.
U nóg łoża, twarzą zwrócony ku twarzy umierającego, owinięty w płaszcz gruby i podarty, na bronzowym stołku siedział Demetryusz z Sunionu. Filozof ten ze szkoły cyników oblicze miał zorane grubemi bruzdy, ciało wychudłe od suchego chleba, którym się żywił i słomianego barłoga, na którym sypiał, długą siwą brodę i płomień młodzieńczy w starych źrenicach. Głosem przyciszonym słabością i bólami, lecz w którym jeszcze odzéwały się dźwięki męzkiéj piersi, Trazeusz mówił:
— W minucie, poprzedzającéj zgon mój, nie osypałem ciała mego różami, ani rozkazałem lutnistom śpiewać i deklamować poetom, jak to uczynił był wykwintny Petroniusz. Nie zgromadziłem téż na
Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.
— 151 —