Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.
—   177   —

nom morza zwrócił, piérwsi łaskawie wyjrzeli-by z niebios, a drugie śpiesznie ku ziemi przypadły. Czyż-by ta pewność nie była złudzeniem? Bo oto Olimpusowi podwładni, lecz niemniéj na świat cały z lwiéj odwagi i przebiegłości jaszczurczéj słynni dowódcy piratów, jakby pociskiem w piersi ugodzeni, cofnęli się, w dłonie ze zgrozą klasnęli, okrzyki żalu, trwogi, przerażenia w zawody wydawać zaczęli. Z siły do stada byków, a z bogactwa do pocztu mocarzy podobni, nagle zmienili się w trzodę zajęczą i w korną gromadę służalców. Bezład do rozplątania niepodobny utworzyły pośpieszne, pokorne ich ruchy, w pokłonach chylone twarze, pochlebcze wykrzyki:
— Masz słuszność, o dostojny i dobrześ uczynił, dostojność swoję nam przypominając! A myśmy mniemali, że przed nami stoi równy nam śmiertelnik! Szaleni! Czy bogowie, ku swéj igraszce, z rozumów naszych ulepili piłki? Tożeś ty doprawdy obywatel Rzymu, w dodatku senator, z woli bogów półbożek. Aleś ty bosy i tak obdarty, jakbyś miał zaraz przysiąść na moście żebraków i do przechodniów rękę po asa wyciągać! Biedny, zimno ci może, a nieprzystojnie najpewniéj! Lecz my biedniejsi, bo gdy przed sądem piekieł staniemy, Minos i Radamantes nie przebaczą nam nigdy, żeśmy się w taki sposób z klejnotem ziemi obeszli. A przedtém jeszcze Rzym za ozdobę swoję ująć się zechce