Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.
—   180   —

jach ziemi raz przynajmniéj myszy wet-za-wet oddadzą kotowi!
Rzekłszy, ku białéj Nemezie spojrzał i ucho nieco przychylił, jakby wyraźniéj chciał słyszeć srebrne dzwonienie jéj szali. Lecz potem śmiech dźwięczny, głośny, taki, jakim niedbałe chłopięta się śmieją, wybiegł mu z ust koralowych, a od niego swawolnie i migotliwie iskrzyło się i błyskało złoto, przepasujące jego krucze włosy. Dłonią ściskając ramię Bawjusza, naprzód podany, palcem na Belianusa ukazywał.
— Patrz, patrzmy, kto lepiéj się bawi: ten, czy tamci? Ależ on cały wydyma się od pychy, pewien, że trzema tylko słowami w nicość nas wtrącił! Prostuje się, brwi marszczy, w fałdach swéj togi jak Zeus poważny i groźny. O, clarissimus, głupiec, na ciele rozpustnicy, ośla głowa! O coś zapytuje: krótko, zwięźle, jak przystoi panu do swych służalców przemawiać. Czy słyszysz? Raz w życiu jeszcze zaśmiéj się, Bawiuszu! Zapytuje, gdzie jest ten statek, na którym do Rzymu odpłynie! Hermajus mu odpowiada; tęgi chłop i znał go niegdyś, dobrze znał, bo na jego to prośby po ten klejnot świata przybyliśmy do Lipary...
Hermajus, gruby i ciężki, acz złocistym pancerzem ściśnięty, ku więźniowi wyciągał ręce, które nim miecz ujęły, długo zębem pługa musiały pruć ziemię.