Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.
—   215   —

wienie! Co mówisz, Apollo? To nie zbawienie jeszcze? To ostatnia i najstraszniejsza próba? To kraj Didony, Królowa rozkoszy i blasku, w orszaku lubieżnych niewiast, przed zmęczonymi, przed tymi, w których nadzieja skonała, bramy pałacu swego otwiera. Z powodzi świateł, z biesiadnych stołów, miękkich łóż i ciał śnieżnych, w których, jak płomień w alabastrowych lampach, kołysze się ogień szału, bije niepokonany czar. Girlandą kwiatów, które już więdły, a teraz chciwie piją niebieską rosę, Trojanie pyszne stoły obsiadają i w blaskach, pieśniach, uściskach, spoczynkach, rozciskają o podniebienia słodką jagodę rozkoszy. Apollo! czy oni tu posną na wieki, czy w marny pył obróceni, rozwieją się po świecie bez śladu, bez wspomnienia, bez téj nawet czci pogrzebowéj, która ostatniém echem chwały brzmi nad grobami wielkich? Czy imię Troi zgaśnie wraz z nimi, jak owe gwiazdy, co, porzuciwszy niebo, gasną i giną w nieprzejrzanéj i pustéj ciemności? Czy daleka Hesperya bajką tylko była, którąś wymyślił na pociechę spłakanym dzieciom? Ratunku, Apollo! Na pomoc... A! przybywasz! Boże wiedzy i wzniosłych piękności, przybywasz ku nim, trzeźwisz ich upojone głowy i krzepisz omdlałe serca. Zrywają się znowu, wiedzą, kochają, chwytają rudle i wiosła, naprawiają swe statki, rozpinają żagle, płyną, oblicze potém oblane w stronę