Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.
—   224   —

tu, żadna lira nie zadzwoniła-by pieśnią, żadna barwa i linia nie utworzyła-by z drugą harmonijnego uplotu, — lekceważył sobie wdzięczną pieszczochę bogów. On, który na szczycie Parnasu mądre rozmowy prowadził z Muzami, a godne siebie oblubienice znajdował tylko wśród Nimf odważnych, wspaniałych i silnych, on, wielki, jasny, często smutny bóg kiełkowania i wzrostu, wiedzy i piękna, śliczną lecz wątłą i szczebiotliwą Iris wzgardliwie zwał cackiem Olimpu i małą boginką.
Tak stały rzeczy, gdy raz, wesoła, lekka, wysmukła, złotowłosa i złotoskrzydła Iris z ziemi wzbijała się ku niebu i już, już poznawała zbliżanie się Feba. Poznawała je z migotliwéj gry siedmiu kolorów, które pobłyskiwać, płynąć, mienić się zaczęły w krysztale jéj szaty. Upiększeniu temu zazwyczaj wielce rada, dziś przecież uśmiechnęła się złośliwie i boskie, choć drobne jéj czoło ściągnęło się gniewem. Wczoraj jeszcze słyszała jak ten bóg wielki, szepcąc o czémś z Artemidą i na nią wskazując, wyrzekł: „ta mała!” Obelg takich Iris dłużéj znosić już nie mogła. „Zemsto, na pomoc! ku mnie, dowcipie!” zawołała, i szemrząc jeszcze: „otóż mu nagadam! otóż się zemszczę!” wprost na spotkanie Feba leciała.
Wkrótce téż potężny jak wszechżycie, ognisty jak jądro słoneczne, piękny jak marzenie Muz, nieśmiertelny młodzian z nad krańców Oceanu na