du więdną. Słuchałam jednak i z wrzasków, gróźb, złorzeczeń wyrozumiałam wkrótce, że mąż ów, który ze skrępowanemi ramiony stał na wzniesieniu z ohydnych desek, przez całe życie trudnił się wymyślaniem różnych nowych rzeczy i wnet miał umrzéć. Naśladować on chciał podobno Dedalowego syna, — od którego ta wyspa nazwę wzięła, — tylko, że nie dla siebie jednego, ale dla wszystkich ludzi skrzydła lepił, i nie z wosku je lepił, ale — jak utrzymywał — z twoich, o Febie, świateł i natchnień. Na tych skrzydłach ludzie podobno wznosić się mieli nad wszelką srogość, kłótnią, krzywdę, głupotę, a wzlatywać w krainę dotąd śmiertelnym nieznaną, lecz, według jego powieści, niewinnością, harmonią i szczęściem płynącą. Za to wszystko Ikaryjczycy takim przeciwko niemu zapalili się gniewem, że na śmierć go skazali. Całe to zajście bynajmniéj pocieszném nie było, i tragicznéj Melpomenie raczéj, niż mnie, w kłopotliwéj potrzebie mojéj, przydatném być mogło. Jednak, Argusowéj radzie posłuszna, oczy jego do swoich źrenic przyłożyłam i przez nie do wnętrza skazańca tego spojrzałam. O, Febie! Gdyby Pelion podstawą swą ku górze, a szczytem ku dołowi stanął, bardziéj zdumioną-bym nie została! Błagam cię, najjaśniejszy, abyś tego, co powiem, nie poczytał znowu za żarty złośliwe, od których, eheu! gniew twój mię oduczył! Mąż ów, ów skazaniec, lżo-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.
— 236 —