Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
—   244   —

zdawały się uderzać, Trojanie, po tysiąc razy coraz inne oblicze śmierci spostrzegając, wielkiemi głosy zapytywali bogów: czemu, gdy Troja runęła w gruzy, im jednym, im nieszczęsnym żyć jeszcze wypadło? Blade téż były ich czoła i członki drżące od śmiertelnego znużenia i strachu, kiedy jutrzenka, różowe palce podniosłszy nad światem, zmroki rozpędzać i morze uciszać zaczęła. Z powracającym na świat spokojem im spokój nie wrócił. Cóż, że jedne ominęli groźby, skoro czeka ich mnóztwo innych? Cóż, że do przyrzeczonéj Hesperyi część drogi przebyli, skoro ona jeszcze daleka, niepewna? Więc, jak człowiek, który na łożu boleści pamięcią wraca do piérwszéj — przyczyny swych cierpień, — pamięcią, gniewem, żalem, nienawiścią, wrócili oni ku źródłu swych nieszczęść. Od szczytu masztu, na którym majtek zniechęconemi dłońmi spajał porwane wiązadła, do dna okrętu, gdzie robotnicy toporem i piłą naprawiali poniesione szkody; od czterech rzędów silnych wioślarzy, w których dłoniach dziś drżały wiosła, do niewiast i dzieci, spłakanym szeregiem obsiadujących krawędzie statku, wzbił się krzyk jeden:
— Przekleństwo Grekom! Przekleństwo tym, przez których, jak wyrzucone z gniazda pisklęta, bez macierzystéj piersi jesteśmy! Przekleństwo tym, którzy, jak wicher w głębiny puszczy, w szczęśliwe mury nasze wnieśli zagładę, a hufce naszych rycerzy