Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.
—   252   —

— Anchizes mówi!
Ale Anchizes jeszcze nie mówił; w milczeniu na przód postąpił, głowy przybysza palcami dotknął i, wzrokiem za sobą iść mu rozkazawszy, ku ołtarzowi go powiódł. Tu, gdy ramiona gościa, na znak błagania, objęły stopy domowych bóztw trojańskich, dłoń nad nim wyciągnął i wyrzekł:
— Trojańskim bogom w opiekę oddaję tego wroga Troi!
Ojcu Eneasza, ostatniéj odrośli Pryamowego rodu, ulubieńcowi bozkiéj Afrodyty, nikt tu sprzeciwić się nie śmiał; lecz zdziwienie bez granic otwarło wszystkie usta, a do wnętrzy wepchnięta wściekłość płonęła w oczach i szumiała w głośnych oddechach.
Na ustach zaś Anchizesa spoczywał uśmiech, tylko dzieciństwu i głębokiéj starości właściwy: niewinny, łagodny i cichy. Dziecię uśmiecha się tak, bo nie grzeszyło jeszcze i nie widziało grzechu; starzec, bo winy cierpieniem opłacił i źródła win poznał. Z tym uśmiechem na zwiędłych ustach, Anchizes przemówił:
— Gdym Greka tego na statku naszym ujrzał, i groźby, przez was na niego miotane, usłyszał, wróciła mi do pamięci zagadka, którą raz, kiedym chłopięciem był jeszcze, dziad mój, Laomedon, gości swych zabawiał. Przy uczcie siedzieliśmy wszyscy, a choć huczna wesołość rozpierała zrazu ściany pa-