Dwie kobiety, dotąd u stóp łoża w cieniu stojące, wysunęły się na światło. Jedną z nich była Turia, wysoka i chwiejąca się, z załamanemi dłońmi i twarzą tonącą w łzach, — drugą, na którą światło z okna obficiéj spływało, piękna dwudziestoletnia dziewczyna, z wyrazem niewysłowionéj słodyczy i czułości w ciemnych oczach, z potokami niepospolitych w klimacie tym, bo złocistych włosów, bezładnie opływających aż prawie do kolan białą jéj tunikę. Snadź Turia kochała bardzo krewną swą Atią, bo miękkie objęcia, w których tuliła ją ona i łagodne i jéj szepty, przywróciły jéj moc ciała i ducha.
— Turio! — szeptała jéj piękna dziewczyna, — idź do Wespiliona... zwróć się do Lukrecyusza swego, Turyo... rzuć się w objęcia tego, który ci pozostał!...
Przypomnienie o mężu było dla Turyi promieniem światła, rzuconym w ciemności grobu. Tak, miała jeszcze męża... on jéj pozostał jeszcze, człowiek, którego od lat dziecięcych prawie kochała i czciła... Tak, uścisk jego będzie dla niéj tą zbawczą Letą, w któréj na chwilę przynajmniéj utraci pamięć, a on nieszczęsny czyż nie potrzebuje także, aby pieszczące jéj dłonie na zbolałéj piersi jego spoczęły? Odwróciła się od łoża i z gorączkowemi rumieńcami na policzkach, lecz silna już i prosta, kilka kroków postąpiła naprzód. Wtém, z obwisłe-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —