Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.
—   29   —

mi obsiadywali śnieżne ściany, śpiewnie zawodząc żałobne „mortualia.”
W ciągu siedmiu tych dni Wespilion i Turia dwa razy tylko rozmawiali ze sobą. W pokoju wychowanicy swéj Atyi zrazu, potém w opustoszałéj sypialni córki, Turia, zamykała się milcząca, nieprzystępna, z niezłomną wolą pozostania samotną. Raz w nocy, gdy „atrium” było puste i nawet podwładni „Libitinariusa” w senném znużeniu pochylali głowy, Wespilion znalazł żonę, siedzącą u stóp wysokiego łoża śmierci, nieruchomą w żałobnych draperyach sukni swéj i zasłony, z czołem na dłoni i wzrokiem wbitym w ziemię. Zbliżył się i pochylony ku niéj, łagodnie ujął jéj rękę.
— Turio — rzekł z cicha — dla czego mnie unikasz, odkąd dotknęło nas wspólne nam nieszczęście? Czy nie jestem potrzebny sercu twemu? czy nie czujesz, żeś ty mnie potrzebna?
Nie podniosła głowy, ni powiek, twarz jéj pozostała martwą, milczała.
— Turio — łagodnie jeszcze, lecz już z żalem powtórzył Wespilion — mądrym nie przystoi nigdy rozpaczy wodze puszczać, ściągnij wodze serca twego i bądź jak zawsze kobietą rozumną. Wstań, wesprzyj się na ramieniu mojém i chodź płakać na mojéj piersi...
Teraz drgnęła i zacisnęła usta, jak gdyby niezmierném wysileniem woli tłumiła wyrywający się