pnącą się na drewniane budki, które trzeszczały i chwiały się pod jéj naciskiem na słupy arkad, z których ulatywały w powietrze szmaty podartych materyi i z brzękiem spadały na kruche naczynia, na kolumny i gzymsy portyków, które świeciły niejedną ogoloną głową Egipcyanina, niejedną parą małych i skośnych azyatyckich oczu, niejedném wpółnagiém ciałem wpółdzikiego Galla, Germana lub Bryta. Pochód trwał długo, aż zatrzymał się na Forum, gdzie patrycyusze, wysiadłszy z lektyk swych, obsiedli u stóp Kapitolińskiéj świątyni, rzędy kurulnych krzeseł, z mównicy zaś publicznéj Labeon głosił długo wdzięki, talenta i dobroć zmarłéj dziewczyny, a dłużéj jeszcze zasługi jéj ojca, cnotę jéj matki, i wzajemną wielką ich dla siebie miłość. Ostatni ten ustęp pogrzebowéj mowy, wzniecił ruch pewien w świetném gronie pań i młodych panów, napełniających umyślnie na dzień ten wzniesioną trybunę. Kobiety szczególniéj zamieniały się spojrzeniami i uśmiechy zdającemi się mówić: „Kto wié? Kto wié?”
Zachowanie się Turyi w ostatnich dniach kilku głośném już stało się w świecie. Domyślano się, że dotychczasowa małżeńska jéj cnota była ciężkim przymusem, dla szczęścia jedynéj córki znoszonym, a teraz... kto wié? Na twarzy Cecylii Metelli malował się złośliwy tryumf. Pamiętała dobrze wesoły i razem pogardliwy śmiech
Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.
— 36 —