Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.
—   62   —

— Wzywam cię, Lukrecyuszu mój, jako błagająca, abyś postąpił według żądania i postanowienia mego...
Teraz z pod dłoni, którą sobie oczy zasłaniał, na policzki Wespiliona spływały dwie grube, zwolna toczące się łzy, ale usta jego zarysowywały coraz wyraźniejszy i pogodniejszy uśmiech. Co znaczyły te łzy i ten uśmiech? Turia wpatrywała się w męża wytężonym wzrokiem. Co jéj odpowie? Dla czego tak długo milczy? Nakoniec Wespilion odsłonił twarz, w dłonie swe wziął obie jéj ręce i łagodnie z tym zawsze błądzącym po ustach pogodnym uśmiechem, mówić zaczął:
— Pamiętasz, Turio, dzień naszych zaślubin, gdy dom rodziców twoich, ustrojony w girlandy z laurów i róż, jaśniał cały od świateł lamp i pochodni? Jam był wtedy młodzieńcem, który dostąpił piérwszego zaledwie stopnia godności w ojczyznie naszéj, to jest urzędu Kwestora, — ty, dziewczę wysmukłe i delikatna, w oczach swych miałaś już ogień kobiecych uczuć, a na ustach jeszcze śmiech dziecięcéj pustoty. Ale, Turio, młodemi będąc, nie byliśmy przeto niewolnikami. Znaliśmy się od dziecięcych lat naszych, a wola rodziców, która nas z sobą łączyła, spełniała najdroższe nasze pragnienia. Dzień ten, Turio, był dla nas obojga dniem upojenia i przez wiele dni następnych z podziwem myśleliśmy o tém, że Bogowie za siedlisko