wieczór spiekę powietrza ochładzał nieco kroplami rosy i rzeźwiącemi powiewami wiatru, opuszczaliśmy chatę Etyopa i, po gorących piaskach stąpając, ze schylonemi głowami szliśmy przez pustynią, ty malutką Wespilią, ja cytrę twoję w ramionach niosąc. Pamiętasz dwie te samotne palmy, pod których zielonemi parasolami usiadłszy, uśpione dziecię nasze składaliśmy na żołnierskim płaszczu moim, a sami przez długie godziny zamienialiśmy z sobą smutne słowa i słodkie pieszczoty? Jam jeszcze miał duszę pełną porażki prawych i tryumfu pognębicieli, a kiedy łzy rozpaczy ciekły mi po twarzy, tyś miękko je ocierała wychudłą swą dłonią i mężowi przypominałaś, że mężnym być mu przystoi. Czasem oboje nas ogarniała niezmożona za Rzymem tęsknota, piersi trudziło nam obce powietrze, oko daremnie po niebie i ziemi szukało znanych i miłych widoków, ucho namiętnie pragnęło ojczystych dźwięków. Wtedy tyś brała cytrę i długo śpiewałaś pieśni latyńskich wieszczy. A kiedy „plectrum” twoje z przyciszoném brzęczeniem uderzało w struny i głos twój uczony a słodki wznosił się i opadał, mnie się zdawało, że dobre gieniusze na złotéj chmurze niosą mnie do ojczyzny, czułem w piersi powietrze jéj, widziałem jéj niebo, ramiona wyciągałem ku drogim postaciom przyjaciół.. Noc nadchodziła, a tyś śpiewała jeszcze i jak bóstwa piekielne przy dźwiękach Orfeuszowéj liry, tak
Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.
— 64 —