Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.
—   90   —

mi bronić rodzinnego drzewa od paszczęki węża? W młodości mojéj widziałem mrowisko, zbudowane przez mnóztwo istot, z których każda zaledwie podźwignąć mogła drobne źdźbło trawy lub drzewa. Wicher chwiał wątłą budową, podmywały ją wody, napastowały owady innego rodu. Wtedy te zwierzątka biegły jedne ku drugim, dopomagając sobie w naprawianiu szkód; silne na grzbiety swe przyjmowały słabe, syte do ssania poddawały się głodnym i wszystko było wspólném w téj wielkiéj społeczności maluczkich. Widokowi temu przyglądałem się wespół z przyjacielem mym Rustikusem i obadwaj zawołaliśmy: „słodkiém jest prawo twoje, naturo!” Rustikus mię zapytał: „Jak mniemasz? Co na rozłogach przestrzeni i czasu zdziałać może dla społeczności ludzkiéj człowiek zawsze malutki, choćby był mędrcem, bohaterem, monarchą? — „To, Rustikusie — odrzekłem — co działa mrówka dla społeczności mrówczéj: do gmachu wspólnego przynieść swą duszę, która w ogromie całości drobném źdźbłem będzie, ale zrodzi swoje owoce. Człowiek rodzi owoce, z których powstaje mnóztwo innych, a wszystkie są takie, jakiém jest ich pierwotne ziarno.
Lucyusz jak dziecko, ubawione pociesznym żartem, po kilkakroć klasnął w białe dłonie.
Sosphos! — zawołał; — oto Imperator rzymski i podziwiany filozof przypisuje sobie potęgę, równą potędze pchły leśnéj! Mniemam, że takiéj roli