ciał bocian i począł wzbijać się w górę. Lud rozwarł ośle szczęki i nuże téż patrzéć w górę. Jedni klaskali i wrzeszczeli: Sophos! inni czekali kuli ognistéj, gotowi ucieczką ratować od niéj swe nosy, ujrzéć ją przecież pragnący. A gdy tak gapią się w zdumieniu i ciekawości, kuglarz tymczasem, po wypuszczeniu z zanadrza owego bociana, sam chyłkiem przenosił się z figusa w rosnącą tuż bukszpanową i mirtową gęstwinę. Byłby w niéj ukrył się i z otrzymanemi pieniędzmi bezpiecznie potém wyniósł się z miasta, gdyby go był nie dostrzegł jakiś przytomniejszy od innych człowiek. Ten go schwycił za szatę, wołając: „Oszust! kuli ognistéj nie sprowadził, a sam w bukszpany lazł! Zwiódł nas haniebnie!” Wtém tego, co schwycił oszusta, chwyta za kark ktoś inny z ludzi i krzyczy: „Tuś mi złodzieju! Znalazłem nareszcie tego, kto mi wczoraj ze sklepu skradł srebrną czerpaczkę.” Lecz znowu ktoś inny wyskakuje z gromady i złodzieja porywa za włosy: „Otoś mi zwodzicielu! Biada, kwiryci! Żonkę mi ten uprowadził z domu, o obywatele!” Aż tu na uroczyście skarżącego się rogala wpada i łydkę jego łapie czwarty: „Mam cię przecież, pijaku, tyś mię po pijanemu zbił przeszłéj nocy, w ciemnym zaułku.” Było tam takich jeszcze więcéj, którzy, rozpoznając się i każdy swego krzywdziciela poznawszy, stworzyli długi łańcuch, w którym ten owego za szatę, włosy, szyję, albo łydkę
Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 —