Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

trafił, wzięła rękę jego w swoję i przenosząc ją ze spoconego czoła na odkrytą pierś synka, ze skruchą i prośbą w głosie mówiła:
— W imię Ojca i Syna...
Przez parę minut stali oboje ze wzrokiem utkwionym w posąg. W oczach dziecka malowała się ciekawość, połączona z zadziwieniem; na ogorzałą, ciemną twarz Chwedory, wybił się wyraz pokornej, gorącej prośby, napełnił oczy jej wzniesione w górę i głęboką zmarszczką przerznął niskie czoło.
Podnosiła wciąż dziecko wysoko, najwyżej, jak tylko mogła i nie mówiąc nic, niewyraźną może myślą błagała Najświętszą, aby je miała w swojej opiece.
Jedynem było, po kilku latach małżeństwa przyszło na świat jak anioł pokoju, bo Klemens odkąd miał syna, szanować zaczął jego matkę i nigdy już pomiędzy nimi ani kłótni nie bywało, ani nawet trwogi o przyszłość. Ojciec dla miłości dziecka zaprzysiągł, że wódki ustami nie dotknie i dotrzymał przysięgi.
Chłopi zazwyczaj kochają bardzo swe dzieci, szczególnie zaś i najbardziej synów.
Wtem, gdzieś wpobliżu, rozległ się głos męski.
— Hooo! hooo! nuże! hooo!